NADCHODZI ZIMA ................PAMIĘTAJMY O WSZYSTKICH POTRZEBUJĄCYCH - LUDZIACH I ZWIERZĘTACH!!! THE WINTER IS COMING...................LET'S REMEMBER ALL IN NEED - HUMANS AND ANIMALS!!!

czwartek, sierpnia 26, 2010

To co lubię / The things I like

Maria Anna z --> Backwards in high heels zaprosiła mnie do zabawy dotyczącej 10 rzeczy, które lubię. Dziękuję serdecznie zapraszającej i podaję moją listę ulubionych (niestety nie moge polecić jeszcze żadnych osób ;=) 

Oto one:
 
1. Kocham budzić się rano (i długo rozbudzać, bo nie jestem rannym ptaszkiem) z mruczącym Lulusiem przy boku (nawet być delikatnie potrącana jego miękką łapką w twarz, gdy przysypiam jeszcze i przestaję go przez chwilę głaskać, drapać, albo całować)
2. Uwielbiam momenty wewnętrznego wyciszenia i poczucia harmonii po sesji jogi, napisanej dobrze pracy, albo po dobrze spełnionym obowiązku
3. Poważne rozmowy i zabawy z dziećmi i zwierzakami (tak, oczywiście, że rozmawiam z moim kotem ;=) )
4. Gotować oryginalne (tzn. nie tylko nietypowe, ale również z niepodrabianych przepisów) potrawy z różnych zakątków świata, nawet gdy niektórzy rodzinni tradycjonaliści twierdzą, że czasami podaję ‘dziwne jedzenie’
5. Gorące dyskusje z przyjaciółmi na tematy jak zmieniać świat (chociaż wiem, że trzeba zaczynać od siebie ;=) ), przy dobrym czerwonym winie i serach (albo ciekawych potrawach)

6. Kocham podróże, zapach lotniska (chociaż nie znoszę latania samolotami!), dworce, i atmosferę podnieconego oczekiwania tuż przed wyjazdem samochodem w daleką drogę
7. Obserwowanie ludzi, zwierząt, i rosnących roślinek to moje stałe hobby
8. Lubię się uczyć i dzielić z innymi moimi odkryciami
9. Śmiać się głośno i długo, ale czasem troszkę też nostalgicznie zamyśleć
 


10. Woda jest moim żywiołem (może dlatego żem zodiakalny Wodnik), więc uwielbiam oceany, morza, rzeki, i potoki - szczególnie z wodospadami (na zdjeciach jeden z setek (!) przepięknych oregońskich wodospadów - ten w odległości około 65 km na wschód od Portland)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I was invited by Anna Maria from --> Backwards in high heels to take part in a game about 10 things I like. I cordially would like to thank her and offer my list of favorites (unfortunately, I am not able to nominate anybody yet ;=)

Here they are:

1. I love to wake up (and keep reawakening, since I am not an early bird) with Luluś at my side (even be gently stroked in the face by his soft paw, when I happen to snooze and for a moment stop rubbing, petting, or kissing him)
2. I adore the moments of inner silence after a yoga session, completing a well written paper, or fulfilling my duties well
3. Serious conversations and playing with children and pets (yes, that's true, I talk to my cat ;=))
4. Cooking original (not only unique, but also from unmodified recipes) dishes from various parts of the world, even when some traditionalists in the family claim that sometimes I serve "weird food"
5. Heated discussions with friends about how to change the world (still knowing that it has to begin with oneself ;=)), over good quality red wine and cheeses (or interesting dishes)
6. I love traveling, the smell of the airports (although I cannot stand flying!), train stations, and the atmosphere of excited expectations right before getting on the road in the car
7. Observing people, animals, and growing plants has been my relentless hobby
8. I like to study things and share my discoveries with others
9. Laughing out laud and long, but sometimes also meditate with an undertone of nostalgia



10.Water is my element (perhaps due to my zodiac sign being Aquarius), so I adore oceans, seas, rivers, and streams - especially with waterfalls (on the pictures one of the hundreds (!) of Oregonian beautiful waterfalls - this one about 41 miles east of Portland)

środa, sierpnia 25, 2010

Zabawa w kotka i myszkę (część 2) / Plying cat and mouse (part 2)

Różnica pomiędzy przyjaciółmi i zwierzętami domowymi jest taka, że przyjaciołom pozwalamy tylko spędzać czas w naszym towarzystwie, a  zwierzętom pozwalamy wejść w naszą samotność - Robert Brault


Nie wierzę w przypadki, chociaż nie jestem też fatalistką. Wierzę w to, że obserwator tworzy swoją rzeczywistość, przez sam akt obserwacji (kiedyś napiszę o mojej fascynacji fizyką kwantową, z jej teoriami o energii ciagle poruszających się [i potencjalnie przebywających w różnych miejscach, ale w tym samym czasie!] atomach)... Dlatego kiedy kot, który nosi oficjalne imię George (Jerzy), pojawił się w moim życiu pewnego letniego dnia, 2008 roku, wiedziałam, że nie przez przypadek. Ponieważ w wynajmowanym mieszkaniu nie mogłam mieć psa, już od pewnego czasu przemyśliwałam o zaadoptowaniu  ze schroniska małego kotka (jest ich tam ciągle zbyt dużo). Ale jak to się często dzieje, notorycznie wydarzało się coś, co wymagało natychmiastowego działania, albo uwagi. I sprawa adopcji schodziła na drugi plan... Jednak energia/motywacja/chęć/potrzeba (jakkolwiek to nazwać) pozostała! I stała się moją rzeczywistością, gdy koleżanka z Instytutu Badań Naukowych spytała, czy nie znam kogoś, kto zajął by się jej kotem w trakcie nadchodzącego lata. Oczywiście, znałam taką osobę!

Uczciwie przyznaję, że przez pierwszy miesiąc trochę "smuciłam" z powodu utraconej niezależności, ale bardzo szybko fascynująca osobowość Lulusia (tak na niego wołam) zawirowała całym moim światem. Oczywiście, na początku nie miałam zupełnie pojęcia o życiu emocjonalnym kotów, i chyba tylko ci, którzy żyją w ich towarzystwie (w przeciwieństiwe do psów, nie można być właścicielem kota!) tak naprawdę potrafią zrozumieć potęgę kocich uczuć i przywiązania.
Luluś jest moim kompanem w radości i smutku, bo potrafi świetnie wyczuwać mój stan ducha. Jest również moim źródłem radości. Mogę na niego patrzeć godzinami, szczególnie gdy przychodzi i kładzie się na moich stopach, albo dotyka łapką mojej nogi i tak zasypia sobie słodko. Albo wtedy, kiedy lata po mieszkaniu jak "sputnik", rozsadzany energią pełnowartościowego jedzenia. Nawet nauczyłam go w ciagu kilku dni prosić łapką o przysmaki (tak jak to często robią psiaki), co zdecydowanie jest próbką jego nietuzinkowej inteligencji. Po prostu, Luluś jest najbardziej wyjątkowym kotem jakiego znam!

I tak sobie radośnie i ciekawie żyjemy pod jednym dachem od dwóch lat, a ja skracam wszystkie moje pobyty poza domem do minimum, bo tam zawsze czeka na mnie mój ukochany "futrzak"...

PS. Jesienią koleżanka przeprowadzała się w rejon świata o bardzo gorącym klimacie i obawiała się jak wpłynie on na (wtedy jeszcze jej) długowłosego kocurka. Teraz, po kilku dniach ponad 30 stopniowych temperatur w Portland rozumiem ją doskonale. Dlatego Luluś został przeze mnie oficjalnie zaadoptowany, a ponieważ nikt nie znał dokładnej daty jego urodzin, arbitrarnie zdecydowałam na Święto Dziękczynienia (ostatni czwartek Listopada) - z wiadomych względów ;=)


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


The difference between friends and pets is that friends we allow into our company, pets we allow into our solitude - Robert Brault 


I don't believe in accidents, although I am not a fatalist either. I believe that the observer creates its own reality, just by observing (one day I will write about my fascination with quantum physics,with its theories about energies of the ever-moving [and potentially existing at the same time in multiple locations] atoms... Thus, when the cat, whose official name is George, appeared in my house one summer day in the year 2008 I knew it was not by accident. You see, I was already contemplating adopting a little kitty from a shelter (still too many of them there), since due to my rental status I could not have a dog. However, as the life goes, there were always too many things of importance to be occupied with. And the issue of adoption was being pushed into the background... Yet, the energy/motivation/need (whatever you call it) remained! And it became my reality, when my colleague from the Research Institute asked if I knew anybody, who could take care of her cat during the upcoming summer. Certainly, I knew her!


I have to honestly admit that during the first month I was "sulking" a bit over my lost independence, but the fascinating personality of Luluś (that's how I call him) quickly whirled my world around. Of course, in the beginning I had no idea about the emotional life of cats, and it appears that only those who live in their company (in contrast to dogs, you cannot own a cat!) can truly understand the depth of feelings and attachment in them.
Luluś is my companion in joy and sorrow, since he is amazingly able to sense my emotional state. He is also the source of my joy. I can watch him for hours, especially when he comes and lies down on my feet, or touches one of my legs with his paw and sweetly falls asleep. Or, when he runs around like a "sputnik", energized by his nutritious food. I even thought him, within a few days, to ask for treats with his paw (the same way dogs do it), which is certainly a sample of his unconventional intelligence. Purely, Luluś is the most amazing cat I have known!


And so, for the past two years we have been joyously and amusingly living under one roof, while I have been trying to minimize any time spent outside the home, because my lovely "furry" is always waiting for me there... 

PS. In the fall, my colleague was moving to a part of the world with very high temperatures and was afraid how they will affect (then hers) long-haired kitty. Now, after a few days of temperatures above 85 degrees I understand her concerns very well. Thus, I officially adopted Luluś, but since nobody knew his exact birth date,I arbitrarily decided on Thanksgiving (last Thursday of November) - for obvious reasons ;=)

poniedziałek, sierpnia 23, 2010

Dżem inaczej / Jam with a twist

Chociaż nie przepadam za słodkimi przetworami (w przeciwieństwie do słonych, ostrych, i kwaśnych) natknęłam się ostatnio na ciekawy przepis pod tytułem Konfitura Bellini --> u An z Chatki, i postanowiłam go spróbować. Nota bene (dla niepijących ;=) ), Bellini jako alkoholowy "drink" to białe zmiksowane brzoskwinie zalane Prosecco. 
A ponieważ przegapiłam tutejszy czas morelowy, to zrobiłam ją tak jak w oryginalnym przepisie, z brzoskwiniami (brzoskwinie, użyłam ekologicznych, jednak wolę od moreli). Efekt przewyższył moje oczekiwania, chociaż uważam, że jest to dżem a nie konfitura, ale i tak dopisuję go do listy ulubionych przepisów (z małymi zmianami).

       Konfitura Bellini
  • 1.5 kg wydrylowanych i bez skórki ekologicznych brzoskwiń (użyłam zwykłych "pomarańczowych", bo nie było białych)
  • 500 g cukru żelującego 3:1
  • 1 łyżeczka startej skórki z ekologicznej limetki
  • sok z obtartej limetki
  • 200ml Prosecco (albo innego musującego wina, u mnie różowe australijskie Jacob's Creek)
  • 40 ml pomarańczowego likieru (np. Grand Marnier)

Górę umytych brzoskwiń naciąć w krzyżyk. Zagotować wodę w garnku. Na bulgoczący wrzątek wrzucić brzoskwinie na około 2 minuty. Po wyjęciu i schłodzeniu obrać ze skórki. Pokroić na cząstki i zasypać cukrem żelującym. Można zmiksować owoce i cukier na puree, ale można też użyć drobno pokrojone brzoskwinie bez miksowania (jeżeli lubi się kawałki owoców). Dodać startą skórkę z limetki, sok z limetki i Prosecco i dobrze wymieszać. Zagotować i gotować przez 3 minuty ciągle mieszając. Odstawić na chwilę, wlać likier pomarańczowy i zamieszać. Gorącą konfiturę wlewać do wyparzonych albo wyprażonych (w piekarniku, tak jak --> u Bei) gorących słoików. Pozostawić do wystygnięcia. Smacznego!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Although I am not a big fun of sweet preserves (in contrast to salty, spicy, and sour ones), lately I came across an interesting recipe (here --> in An z Chatki) for a Bellini Jam, and I have decided to try it out. By the way (for those who do not drink ;=) ), Bellini is an alcoholic beverage of white mushed peaches mixed with Prosecco. 
And because I have missed the apricots' season here, I went for the original recipe, which used peaches (I like peaches [I used organic ones], much more than apricots, anyway).The result exceeded my expectations, so I am adding it to my favorite recipes (with small modifications).


      Bellini Jam
  • 3 lb ripe organic peaches (I have used regular "orange" peaches, because I could not find the white ones, without skin and pits)
  • 2 cups organic sugar
  • 1 package pectin
  • 1 tsp lime zest
  • juice from the organic lime
  • 7 oz Prosecco (or another sparkling wine, for me today was pink Australian Jacob's Creek)
  • 1 oz orange liquor (e.g., Grand Marnier)
Cut the washed peaches in a cross form at the top. Put them in boiling water for about 2 minutes. After cooling them, peel their skin off (it should come off easily). Mush and mix with 1/4 cup of sugar mixed thoroughly with the pectin (it will prevent it from clumping). At this point you can either leave the mushed fruit pieces as they are, or you can puree them. Add lime zest, lime juice, and sparkling wine and mix. Bring the mixture to a boil, add the rest of the sugar and cook for another 3-4 minutes. Leave for a minute, add orange liquor, stir, and pour hot into hot sterilized jars. Leave to cool down. Bon Appetit!